Informacja o polityce przetwarzania danych osobowych

W celu dostarczania naszych usług wykorzystujemy pliki cookies. Aby dowiedzieć się więcej o plikach cookies, opcjach wypisu oraz Twoich preferencjach kliknij tutaj Korzystanie z naszego serwisu internetowego traktowane jest jako zgoda na politykę przetwarzania danych osobowych.

+ -

Aktualności

Zagłębie chirurgii plastycznej w Łęcznej

Zagłębie chirurgii plastycznej w Łęcznej

Rozmowa z prof. dr hab. n. med. Jerzym Strużyną*, lekarzem koordynującym Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej w Łęcznej. (Większość wątków medycznych poruszona w tekście znalazła się w programie Sympozjum Polskiego Towarzystwa Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Estetycznej „ Intensywna terapia i oparzenia” w Urszulinie, która odbyła się 20 i 21 października 2022 r. w Urszulinie.)

Gdy wpiszemy w internetowej wyszukiwarce hasło „centrum leczenia oparzeń” to wyświetlają się trzy ośrodki: w Siemianowicach Śląskich, Łęcznej i Gryficach. A przecież jeszcze kilkanaście lat temu o „oparzeniówce” w Łęcznej nikt nie słyszał.
- Wtedy Łęczna kojarzyła mi się z Górnikiem i zawodnikiem Kiełbasą. A gdy przyjechałem tu po raz pierwszy zobaczyłem żółto kwitnące pola rzepaku i szpital w budowie. Oprowadzało mnie po nim dwóch młodych dyrektorów, wszędzie się kurzyło, bo budynek nie był wykończony. Oni mieli plany, a ja wiedziałem jak je zrealizować. Pomyślałem, że w końcu będę mógł coś stworzyć według własnej wizji. Nie będę musiał potem walczyć, żeby cokolwiek zmieniać czy prostować.

Miał pan już wtedy za sobą ponad 30 lat w zawodzie, wojskową emeryturę, mógł pan spokojnie żyć, a rzucił się pan znowu w wir pracy…
- Wcześniej pracowałem w Warszawie, w Centrum Kształcenia Podyplomowego w szpitalu wojskowym przy ul. Szaserów. Prowadziłem Oddział Chirurgii Plastycznej i wówczas doktor Zbigniew Wypych, dyrektor Centrum Leczenia Oparzeń zaprosił mnie do Siemianowic. Po latach pracy w wojskowej służbie zdrowia trafiłem w jakiś dziwny system zależności i układów, do którego zupełnie nie pasowałem. Nie podobałem się też władzom politycznym i zostałem zwolniony. Skończyło się to w sądzie i w ostatecznym rozrachunku wszystkie sprawy wygrałem.
Później śp. prof. Tadeusz Wilczok, rektor Śląskiego Uniwersytetu Medycznego w Katowicach, zaproponował mi stanowisko szefa Kliniki Chirurgii Plastycznej w Sosnowcu, która działała w trudnych warunkach, bo nie miała wsparcia władz, a więc i szans na rozwój. Chirurgia plastyczna nie była zresztą ceniona w tamtych czasach, pokutowała bowiem opinia, że jest to dziedzina zajmująca się wyłącznie urodą kobiet, zresztą takie podejście zdarza się i dziś, a przecież jest to tylko część prawdy.
Po odejściu rektora Wilczoka zaproponowano mi mało ciekawe zajęcie – weekendowe szkolenia pielęgniarek - więc odszedłem. Pracowałem później w prywatnych placówkach, jako chirurg plastyczny, co było zresztą bardzo intratnym zajęciem, tylko że ja coraz bardziej tęskniłem za szpitalem, rozwojem i operacjami. Dlatego, gdy doktor Krajewski, prezes Polskiego Towarzystwa Leczenia Oparzeń poprosił mnie o wspólny wyjazd do Łęcznej, gdzie – jak przeczytałem w jakieś gazecie - ma powstać „oparzeniówka” z dwoma czy czterema łóżkami postanowiłem, że muszę z nim pojechać i wyjaśnić jak to powinno być zorganizowane.

- Ale na wyjaśnieniach się nie skończyło. Został pan szefem Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Rekonstrukcji w Łęcznej. Z iloma łóżkami na początek?
- Piętnastoma na oddziale oparzeń plus z sześcioma łóżkami na OIOM-ie. Do Łęcznej przyjechał wtedy też doktor Rysio Mądry, który miał już specjalizację z chirurgii ogólnej oraz młodzi lekarze po studiach: Aldona Kułach, Magda Bugaj, Łukasz Drozd. Niewiele jeszcze wiedzieli o chirurgii plastycznej, ale byli młodzi i ambitni. Uczyliśmy się na odprawach, na prywatnych spotkaniach. Nie było wśród nas anestezjologów, co nam utrudniało pracę, ale przychodzili do nas na konsultacje, a my bardzo szybko się uczyliśmy. Wkrótce każdy z lekarzy potrafił przeprowadzić reanimację i zrobić wszystko - z tracheotomią włącznie – by ratować życie pacjenta.
Wprowadzaliśmy mało znane na Lubelszczyźnie metody leczenia. Jako pierwsi zastosowaliśmy pozanerkowe oczyszczanie krwi oraz plazmaferezę , która polega na oczyszczaniu osocza z niepożądanych cząstek. Wprowadziliśmy też nowoczesne filtry do oczyszczania osocza. To ważny moment leczenia, bo gdy nie dopuścimy do zakażenia albo szybko je wyeliminujemy, rany zaczynają się goić.

- Czy nastąpiła jakaś zmiana w sposobie leczenia oparzeń na przestrzeni ostatnich lat?
- Przed dziesięciu laty profil leczenia oparzeń był biało-czarny. Albo stosowano leczenie zachowawcze albo operacyjne. Przy zachowawczym, po ziarninowaniu wykonywało się przeszczep. Przy operacyjnym – wycinało martwicę i kładło przeszczep.
Dzisiaj nadal tak to działa, ale na skutek zmian technologicznych i technicznych powstały nowe wskazania do leczenia najczęstszych oparzeń, czyli takich, które zajmują od 15 do 30 proc. powierzchni ciała. To może być np. oparzenie klatki piersiowej albo obu kończyn górnych. Wówczas, w większości przypadków stosujemy enzymatyczne oczyszczanie. Na świeże rany nakładamy specjalnie przygotowany preparat i po 4 godzinach rana jest oczyszczona. Ekspertem w tej dziedzinie jest doktor Tomasz Korzeniewski, który uczestniczył w panelu Rady Europejskiej przygotowującej zalecenia z zakresu enzymatycznego oczyszczania ran i przewodniczył polskiej radzie. Efektem tych prac jest Konsensus, czyli przepisy dotyczące postępowań w określonej dziedzinie czy temacie.
Duży postęp dokonał się też w leczeniu oparzeń u dzieci. 10 lat temu nawiązaliśmy współpracę z firmą pod Hanowerem produkującą folię wykorzystywaną w medycynie, którą my także zaczęliśmy wtedy stosować. Gdy trafia do nas dziecko z raną oparzeniową, to zostaje znieczulone, a na oczyszczoną ranę nakłada się właśnie taką folię naskórkową. Pacjent po dwóch dniach wraca do domu, bo nie trzeba zmieniać opatrunków, a folia z czasem sama odpada pozostawiając pod spodem wygojony naskórek. To był duży postęp.

- Jaka jest dziś pozycja Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej?
- Krótko mówiąc jesteśmy zagłębiem chirurgii plastycznej. Wschodnie centrum to dziś 60 łóżek na pięciu oddziałach: oparzeń dla dorosłych, oparzeń dla dzieci, oddziale chirurgii rekonstrukcyjnej oraz na intensywnej terapii dla dorosłych i intensywnej terapii dla dzieci. Żaden ośrodek oparzeniowy w kraju nie ma tylu łóżek ani oddziału dziecięcego.
Przeprowadzamy też replantacje i i zabiegi mikrochirurgiczne. W tym zakresie współpracujemy z Centrum Onkologii Ziemi Lubelskiej, gdzie nasi lekarze wykonują zabiegi głównie po ubytkach onkologicznych. W Łęcznej są prowadzone zajęcia ze studentami w ramach Kliniki Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Ma też powstać wkrótce druga klinika - mikrochirurgii i rekonstrukcji. Także u nas, dwa razy w roku odbywają się egzaminy specjalizacyjne z chirurgii plastycznej.
Mamy więc w Łęcznej Wschodnie Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcyjnej, z oddziałem mikrochirurgii w COZL, klinikę, a wkrótce będą dwie. Dlatego mogę powiedzieć, że stworzyliśmy zagłębie na Lubelszczyźnie. W naszym ośrodku splatają się wszystkie nici chirurgii plastycznej.

* Prof. dr hab. N. med. Jerzy Strużyna, ur. 14.06.1944 roku w Katowicach, ukończył Wojskową Akademię Medyczną w Łodzi; twórca i lekarz koordynujący Wschodniego Centrum Leczenia Oparzeń i Chirurgii Rekonstrukcji w Łęcznej, konsultant krajowy w dziedzinie chirurgii plastycznej, prezes Polskiego Towarzystwa Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Estetycznej. Kierownik Katedry Chirurgii Plastycznej, Rekonstrukcyjnej i Leczenia Oparzeń Uniwersytetu Medycznego w Lublinie. Twórca czasopisma i redaktor naczelny „Chirurgia plastyczna i oparzenia”. Autor ponad dwustu specjalistycznych publikacji i książek na temat leczenia oparzeń i chirurgii rekonstrukcyjnej.

powrót
POPRZEDNIA AKTUALNOŚĆ NASTĘPNA AKTUALNOŚĆ